czwartek, 27 listopada 2014

Skucha, klucha i złe czary





Tak właściwie nie jestem przesądna. Może bywam. Ale smsy od wróżki zaczynają mnie przerażać... Coś dla odprężenia :-)
Taki tekścik na kapselku to jak losik na loteryjce?

środa, 26 listopada 2014

Wiła wianki

Nie  od   dziś   wiadomo, że koło to symbol   przyjazny. 
W różnych wierzeniach i kulturach symbolizuje: Niebo, Słońce, Boga, wieczność, absolut, nieskończoność, doskonałość, wewnętrzną jedność, równowagę i harmonię, kompletność, precyzję, prawo, czas, pierwiastek żeński i duchowy oraz ochronę przed demonami.




Dlatego wianki się wije, się rzuca do wody, się wiesza na drzwi... 
Dlatego w starym kufrze też znalazły się wianki. Pisz, pytaj, zamawiaj - mogą być Twoje. Sprawdź czy mają magiczną moc...

poniedziałek, 7 maja 2012

Zaczarować rzeczywistość

Ponoć warto wizualizować rzeczy, których się pragnie. Podobno działa, chcesz dom - wyobraź go sobie, chcesz psa - zobacz jak idziesz z nim na spacer. Moje pytanie na dziś: jak wizualizować pomysł? Tak dzisiaj potrzebny...
Przychodzą dni jak obecny, że czego się nie tkniesz zaczyna trącić banałem... A ruszać trzeba, więc trochę strach. Dlatego próbuję zaczarować rzeczywistość i sprawić, że maj kwieciem się ściele i w duszy zieleń wybucha. Na razie widzę analogię pomiędzy moimi czarami a próbą śpiewu operowego z jabłkiem wciśniętym w usta. Jakoś nie wychodzi. I tu znów przypominam sobie mądre poradniki - nie skupiaj się na porażce, myśl kategoriami zwycięstwa. Wizualizuj się sobie w świetle chwały. Zwizualizowałam i chyba się udało :-)


środa, 21 marca 2012

Bardziej zdycha, czy bardziej umiera nadzieja..

Już postanowiłam pochować, pogrzebać i zapomnieć o nadziei. Już odnalazłam analogię i wręcz animizowałam nadzieję w ciele starej kobyły, która mimo wszystko, a przede wszystkim mimo zdrowemu rozsądkowi - jeszcze żyła. Ale przyszedł kres i zdechła; może powinnam mówić umarła, bo przecież była bardzo dzielna, wiele przeszła i bardzo długo się trzymała... Przykro myśleć, że już staruszki nie ma i została pustka. A nadzieja - jak powszechnie wiadomo - umiera ostatnia, więc na tym pogorzelisku i cmentarzysku "jak żyć Panie Premierze, jak żyć"? 
I zdarzył się mały cud, cudek właściwie... Jak to niewiele trzeba: trochę słońca, trochę błękitnego nieba. Jak co dzień rano kaweczka i prasóweczka. Wpadł mi w ręce mało nośny duchowo i moralnie, jeśli sądzić po tytule i początkowej treści, periodyk dotyczący wyposażenia wnętrz. Bez przesadnego zaangażowania w analizę przesłania, które ogłasza kartkowałam leniwie, może trochę bezmyślnie. Na ostatniej stronie zapowiedź wiosny - w ramach niezaprzeczalnie pozytywnych newsów, a bezpiecznych do bólu - nie do podważenia, że nadejdzie i że będzie fajna.... Jakiś neutralny obrazek w tradycyjnie kiczowatym klimacie różu, kremu, seledynu, chyba też rzucik lawendy i... przepiękna myśl Jana Pawła II: "Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać". 
Zatkało mnie! A ja podła, wredna i niewdzięczna tak łatwo dałam zczeznąć szkapinie... Powstań i na barykady! Bądź znów rączą klaczą i gnaj przed siebie ile sił w nogach, wiatru w grzywie i fantazji w głowie. Znowu masz mnie na karku, a ja ciebie w duszy! Nadzieja powróciła i zamierza czerpać moc z ogromu przeciwności, które czyhają na jej życie.

Bo po nocy przychodzi dzień!


Syn Mułły i idiotka

Jak zwykle zagnieździła mi się myśl, która odzywa się w najmniej oczekiwanym momencie, albo całkiem bez sensu, nawet bez momentu... Tytuł posta jest właśnie taką myślą. Jedno zdanie zasłyszane czas jakiś temu, powraca i męczy mnie okrutnie, bo wokół niego usnułam nić pomysłu na fantastyczną opowieść. Właściwie pomysłu, że taka opowieść mogłaby powstać i pewnie byłaby świetna. Jeszcze muszę domyśleć o czym...

sobota, 18 lutego 2012

Leniwie, leniwie, może pierogi leniwe?

Cudna sobota. Poranek rozpoczęty przed południem i to tylko dlatego, że gnaty zaczęły pobolewać.

Na start pyszna kawa z kardamonem i szczyptą cukru trzcinowego. Często zastanawiam się czemu tyle lat zabijałam kawę mlekiem? Tak - zabijałam!!! Zawsze brzydziłam się takim czynem wobec herbaty. Ciekawe, że taki rodzaj morderczego procederu ma nawet swą nazwę - bawarka. Nawet brzmi obrzydliwie! Ale kawy nie oszczędzałam. Przepraszam. Okoliczność łagodząca - nawróciłam się i stosuję zasadę "zero płynów laktacyjnych".
Historia wokół kawy i z kawą w tle to ogromny rozdziała w życiu każdego, kto w ramach swych codziennych działań ma obowiązek (czasem przyjemność) bywać w różnych miejscach i doświadczać różnej gościnności. Kawa, którą serwują gospodarze to papierek lakmusowy - obrazuje wyobrażenia o świecie, smaku, kultury, ekonomii i miliona innych aspektów. Wcale się nie dziwię, że onegdaj czarownice z kawowych fusów wróżyły (tak, kawowych?). Ja mogę postawić diagnozę po wypiciu kubka (przy odrobinie szczęścia filiżanki) kawy. Nierzadko nie udaje się wypić wszystkiego, ale diagnoza jest możliwa po kilku łykach. Jej efektów łatwo się domyślić.
To przykre, że ludzie zadowalają się g..., tzn. kawo-podobnymi substytutami. Chociaż nie, rzeczone odchody to - było nie było - twór naturalny, a mnie zadziwia przyjmowanie chemii, nie smakuje, nie pachnie jak kawa, a jedyne co mają wspólnego, to półka, na której stoją lub dział sklepu, z którego pochodzą. Taką "kawę" przyszło mi... Właśnie - co? Wypić? Brrrr... Nie. Dostać. Niestety.
 Najkoszmarniejszą zaserwowano mi kiedyś w Bielawie. Miłe miasteczko. "Kawa" koszmar!!! Bardzo sympatyczna młoda osoba przyniosła to coś w grubym fajansowym kuble - wybaczyłam w nadziei, że zawartość to wynagrodzi. Zapach był niewyczuwalny w totalnie zadymionym pomieszczeniu. Jego brak - o zgrozo - nie był wystarczającym sygnałem ostrzegawczym. A - ku swej zgubie - zmylona jasną pianką na wierzchu, zwiastunem kawowej rozkoszy i obietnicą dobrej jakości kawy zaparzonej przez świetny ekspres, łyknęłam z wielkim zaufaniem tyle, ile prawdopodobnie może zmieścić się w ustach. To było zabójstwo dla kubków smakowych.  I wielka próba kultury, wytrzymałości, odwagi i żołądka. Dokładnie w takie kolejności. W pierwszej chwili, trzymając jeszcze paskudztwo w ustach, rozglądałam się dookoła w celu odnalezienia pojemnika zastępczego, który przyjmie, to co wyplują. Właściwie mogłam z powrotem do kubła, ale - kultura... Nie znalazłam. Każdy ruch wewnątrz ust, tak zwane "przelewanie miedzy zębami" wzmacniało niechciane odczucia smakowe, dlatego nieruchomo, z pełną gębą!, analizowałam swoją przykrą sytuację prowadząc jednocześnie spotkanie biznesowe, za przyczyną którego znalazłam się w tych nie najmilszych okolicznościach. Wewnętrznie zrozpaczona stwierdziłam, że NIC SIĘ NIE DA ZROBIĆ! I... połknęłam! Brrr, brrr, brrr i tfuuuu. Ohyda. Dobrze, że łzy mi nie popłynęły, chociaż miałam na to wielką ochotę. Chciało mi się krzyczeć. Jak można???
O próbie żołądka pisać nie wypada... W każdym razie, na następnych spotkaniach, które mimo wszystko były, prosiłam już tylko o wodę, chociaż nie bez strachu.

Tak właśnie działa umysł. Miało być o miłych pierogach leniwych, a wyszło o pomyjach nazwanych przez profanów kawą. Życie...

piątek, 17 lutego 2012

Krótkie refleksje

Dzisiaj dzień pod znakiem sztywnego karku i komputera. Chyba się nie wyklucza. Kłaniać się nie trzeba, gdy się pisze "dzień dobry", a i wygląd nikogo nie odstraszy.
I ilu ciekawych rzeczy się dzisiaj  dowiedziałam Otóż okazuje się, że świętujemy Dzień Kota (śpiące zwierzę poniżej). 


 .

Mysza - nieskazitelnie biała zewnętrznie
i bezgranicznie czarna wewnętrznie - 
kotka typu dachowego, chyba nie wie, że to jej dzień.
Śliczna, jak co dzień i zakapior, jak co dzień. Ups...



Fenomen sieci zadziwił mnie dzisiaj ponownie. Jak nieograniczone zasoby informacji, zjawisk, pojęć mam na wyciągnięcie dłoni... Ubolewam, że siłą rzeczy nakładam sobie swoje wewnętrzne ACTA. Nie sposób prowadzić podróż w każdy zakątek ceberświata.... A szkoda.