sobota, 18 lutego 2012

Leniwie, leniwie, może pierogi leniwe?

Cudna sobota. Poranek rozpoczęty przed południem i to tylko dlatego, że gnaty zaczęły pobolewać.

Na start pyszna kawa z kardamonem i szczyptą cukru trzcinowego. Często zastanawiam się czemu tyle lat zabijałam kawę mlekiem? Tak - zabijałam!!! Zawsze brzydziłam się takim czynem wobec herbaty. Ciekawe, że taki rodzaj morderczego procederu ma nawet swą nazwę - bawarka. Nawet brzmi obrzydliwie! Ale kawy nie oszczędzałam. Przepraszam. Okoliczność łagodząca - nawróciłam się i stosuję zasadę "zero płynów laktacyjnych".
Historia wokół kawy i z kawą w tle to ogromny rozdziała w życiu każdego, kto w ramach swych codziennych działań ma obowiązek (czasem przyjemność) bywać w różnych miejscach i doświadczać różnej gościnności. Kawa, którą serwują gospodarze to papierek lakmusowy - obrazuje wyobrażenia o świecie, smaku, kultury, ekonomii i miliona innych aspektów. Wcale się nie dziwię, że onegdaj czarownice z kawowych fusów wróżyły (tak, kawowych?). Ja mogę postawić diagnozę po wypiciu kubka (przy odrobinie szczęścia filiżanki) kawy. Nierzadko nie udaje się wypić wszystkiego, ale diagnoza jest możliwa po kilku łykach. Jej efektów łatwo się domyślić.
To przykre, że ludzie zadowalają się g..., tzn. kawo-podobnymi substytutami. Chociaż nie, rzeczone odchody to - było nie było - twór naturalny, a mnie zadziwia przyjmowanie chemii, nie smakuje, nie pachnie jak kawa, a jedyne co mają wspólnego, to półka, na której stoją lub dział sklepu, z którego pochodzą. Taką "kawę" przyszło mi... Właśnie - co? Wypić? Brrrr... Nie. Dostać. Niestety.
 Najkoszmarniejszą zaserwowano mi kiedyś w Bielawie. Miłe miasteczko. "Kawa" koszmar!!! Bardzo sympatyczna młoda osoba przyniosła to coś w grubym fajansowym kuble - wybaczyłam w nadziei, że zawartość to wynagrodzi. Zapach był niewyczuwalny w totalnie zadymionym pomieszczeniu. Jego brak - o zgrozo - nie był wystarczającym sygnałem ostrzegawczym. A - ku swej zgubie - zmylona jasną pianką na wierzchu, zwiastunem kawowej rozkoszy i obietnicą dobrej jakości kawy zaparzonej przez świetny ekspres, łyknęłam z wielkim zaufaniem tyle, ile prawdopodobnie może zmieścić się w ustach. To było zabójstwo dla kubków smakowych.  I wielka próba kultury, wytrzymałości, odwagi i żołądka. Dokładnie w takie kolejności. W pierwszej chwili, trzymając jeszcze paskudztwo w ustach, rozglądałam się dookoła w celu odnalezienia pojemnika zastępczego, który przyjmie, to co wyplują. Właściwie mogłam z powrotem do kubła, ale - kultura... Nie znalazłam. Każdy ruch wewnątrz ust, tak zwane "przelewanie miedzy zębami" wzmacniało niechciane odczucia smakowe, dlatego nieruchomo, z pełną gębą!, analizowałam swoją przykrą sytuację prowadząc jednocześnie spotkanie biznesowe, za przyczyną którego znalazłam się w tych nie najmilszych okolicznościach. Wewnętrznie zrozpaczona stwierdziłam, że NIC SIĘ NIE DA ZROBIĆ! I... połknęłam! Brrr, brrr, brrr i tfuuuu. Ohyda. Dobrze, że łzy mi nie popłynęły, chociaż miałam na to wielką ochotę. Chciało mi się krzyczeć. Jak można???
O próbie żołądka pisać nie wypada... W każdym razie, na następnych spotkaniach, które mimo wszystko były, prosiłam już tylko o wodę, chociaż nie bez strachu.

Tak właśnie działa umysł. Miało być o miłych pierogach leniwych, a wyszło o pomyjach nazwanych przez profanów kawą. Życie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz